niedziela, listopada 27, 2005

 

Pan Kowalski

Wczoraj otarliśmy się o wielki świat. Poszliśmy z Mattem na otwarcie wystawy w The Loom, czyli jednej z najlepszych lokalnych galerii. Nie wiedzieliśmy, czyje prace będą wystawiane ale stwierdziliśmy, że i tak pójdziemy. Okazało się, że jednym z dwojga artystów był Gabriel Eklou -- zdecydowanie mój ulubiony Ghaneiski malarz. Druga połowa prac była autorstwa pani Teresy Rozkiewicz, z Wenezueli oczywiście. Jej ojciec był z Polski, o ile dobrze pamiętam, ale ona po polsku już nie mówi.

Przed oficjalnym otwarciem rozmawialiśmy sobie z innymi gośćmi, a szczególnie przyjemnie nam się rozmawiało z dwójką dość nieformalnie ubranych mężczyzn. Rozmawialiśmy o nauce, o edukacji w Afryce i Azji, itp. Opowiedzieliśmy im skąd jesteśmy i co robimy. W pewnym momencie, przez grzeczność spytaliśmy się skąd oni są. Jeden był z Kanady a drugi z Australii.

-- A co tutaj robicie?

-- Ja jestem ambasadorem Kanady

-- A ja Australii

-- Aha...

Pan ambasador Kanady jest mężem pani Teresy a ambasador Australii został zaproszony by oficjalnie otworzyć wystawę.

Po wizycie w The Loom, poszliśmy poszukać Step In Gallery, o której słyszeliśmy, że też jest dość dobra. Ulokowana w tyle jednego z domów w tej samej dzielnicy co The Loom, Step In Gallery wyglądała na zamkniętą ale gdy podeszliśmy bliżej zobaczyliśmy małą tabliczkę i przycisk dzwonka. Po minucie albo dwóch ktoś nam otworzył i zaczęliśmy oglądanie. Głównie abstrakcyjne malarstwo z lokalnymi motywami -- chyba dobre ale nie tego szukaliśmy. Co mnie zaciekawiło to nazwisko autora większości dzieł w galerii: był nim niejaki pan Kowalski. Gdy właściciel (zdecydowanie Ghaneiczyk) przyszedł z nami porozmawiać, spytałem się go, kim jest ten pan Kowalski. Okazało się, że to on, właściciel, nazywa się Nicholas Kowalski, jest malarzem a nazwisko ma po dziadku.

Nic w końcu wczoraj nie kupiłem ale zakończyłem dzień w przekonaniu, że my, Polacy, mamy rynek artystyczny w Ghanie opanowany. Przynajmniej genetycznie.

piątek, października 28, 2005

 

Mount Afadjato i wodospady Togbo


W środę pojechaliśmy wspiąć się na Mount Afadjato, czyli najwyższą górę w Ghanie. My to dwoje studentów z Ashesi, Matt i ja. Ghana to bardzo płaski kraj więc 885-metrowa Afadjato łatwo osiągnęła swój status pomimo względnie niskiej wysokości. Afadjato znajduje się na granicy z Togo w pobliżu wioski Liati Wote, skąd rozpoczęliśmy pieszą część "wyprawy." Wejście na Afadjato jest bardzo łatwe ale nasi studenci ledwo mogli sobie z nim poradzić -- po prostu zupełnie nie mają okazji chodzić po jakichkolwiek górach. Matt i ja, po latach w Seattle, nie mieliśmy większych problemów pomimo upału i wysokiej wilgotoności powietrza.


Ze szczytu, a nawet z wioski, widzieliśmi drugi szczyt tuż obok Afadjato, który wydawał się nieco wyższy. Jak się później dowiedziałem, jest to Aduadu, który w prawdzie jest wyższy od Afadjato ale nie jest uważany za prawdziwą górę ze względu na niewielką wysokość względną.

Nazwa Afadjato pochodzi od słowa "Avadzeto" w lokalnym języku Ewe, które oznacza "walcząc z buszem." Nazwa wzięła się stąd, że na zboczach Afadjato występuje roślina powodująca ostre podrażniennie skóry więc farmerzy i myśliwi wspinający się na górę musieli "walczyć" z roślinnością. Na szczęście szlak na szczyt jest dość intensywnie uczęszczany i wszystko, z czym moblibyśmy byli walczyć, już dawno zostało wytrzebione.


Po Afadjato, poszliśmy do pobliskiego wodospadu Togbo -- bardzo ładne miejsce. Po drodze widzieliśmy drzewa kakaowca - z nasion ich owoców robi się kakao. Zupełnie nie pomyślałem, żeby zrobić zdjęcie ale owoce, w kształcie wrzeciona długiego na 30cm a grubego na 10cm, wyrastają prosto z głownego pnia a nie z młodszych gałęzi. Widzieliśmy też kilka krzaków kawy. Matt, który został trochę w tyle, zobaczył kilkumetrowego pytona jak zsuwał się z drzewa na ziemię.

Na zdjęciach: Mount Afadjato widziana z wioski Liati Wote, my (ja, Jessica, Lionel i Matt) na szczycie Afadjato i wodospad Togbo.

Część z tych informacji spisałem jako artykuł w Wikipedii. Nikt wcześniej o Afadjato tam nic nie napisał.

poniedziałek, października 24, 2005

 

Bar Osekan


Wczoraj Matt i ja poszliśmy do baru Osekan. Osekan jest położony u podnóża klifu tuż nad oceanem. W tle miła muzyka, dookoła morze a na morzu łodzie rybackie wracające do portu przed zmierzchem. Atmosfera bardzo miła i spokojna więc jest to super miejsce na odrobinę relaksu. Klientela w większości miejscowa. Niewiele mam do powiedzenia ale załączam sielankowe zdjęcie. Ghana jest położona na południowym wybrzeżu Zachodniej Afryki więc niestety słońce zachodzi tutaj nad lądem a nie nad oceanem a szkoda bo widok byłby pewnie dość dramatyczny!


niedziela, października 23, 2005

 

Akra

Moje pierwsze wrażenie było raczej negatywne. Przyleciałem do Akry w piątek wieczorem i od razu tego samego wieczora wyszedłem z moim sąsiadem coś zjeść i się po prostu przejść bo po kilkunastu godzinach w samolotach nie dałbym rady inaczej zasnąć. Nasz akademik jest położony na skraju rozrywkowej dzielnicy Osu. To tutaj ludzie przychodzą wieczorem żeby się rozerwać. To tu są najlepsze restauracje, najlepsze bary i night cluby. Spodziewałem się więc szerokich chodników, jasnych świateł, itp. Nic z tego. Jak w prawie całym mieście, nie ma tutaj ani chodników ani porządnego oświetlenia na ulicy. Jak inni, szliśmi więc przez kilkanaście minut skrajem ruchliwej ulicy lawirując pomiędzy innymi przechodniami i unikając pędzących z naprzeciwka samochodów. Dla utrudnienia wzdłuż szosy idzie wąski ale głeboki na ponad pół metra rynsztok, który tylko miejscami jest przykryty. Tak więc zamiast wchłaniać atmosferę miasta i odpocząć po podróży, koncentrowałem całą uwagę na ruchu na drodze i na tym, żeby nie złamać nogi uskakując przed zwariowaną taksówką.

Po trzech tygodniach już takich drobiazgów nie zauważam. Kierowcy jeżdżą szybko ale przewidywalnie a rynsztoków unikam instynktownie prawie nie patrząc pod nogi i w końcu mogę popatrzeć na miasto. W Osu, a szczególnie w małych uliczkach odchodzących od głównej drogi zwanej przez miejscowych Oxford Street, rzuca się w oczy niesamowita ilość barów, restauracyjek i sklepików. Pomimo często raczej prymitywnego wyglądu, wszystko jest bardzo schludnie utrzymane i nie raz już spędziłem wieczór z którymś ze znajomych sącząc zimne piwo przy jednym ze stolików na wolnym powietrzu, rozmawiając i obserwując nocne życie w Osu. Powoli wszystko zaczyna mi się wydawać normalne...


 

Przygotowania

Jestem w Afryce. Konkretnie w Akrze -- stolicy Ghany. Mam tu przez następne 11 tygodni prowadzić wykłady ze sztucznej inteligencji (to jedna z dzedzin informatyki) na prywatnym uniwersytecie Ashesi. Wszystko zaczęło się prawie dwa lata temu, gdy Alan Borning, jeden z wykładowców na moim wydziale w Seattle wrócił stąd i wysłał nam wszystkim email opisujący Ashesi oraz możliwości wyjazdu tutaj. Z ciekawości zacząłem się wypytywać. Alan szybko się znudził odpowiadaniem na moje pytania i przekazał moje emaile do Ashesi. Zanim się zorientowałem co i jak, dostałem stąd wiadomość z pytaniem jakich podręczników wymagam. Widocznie góra pytań ma takie same konsekwencje co formalne podanie o pracę. Jean i Dan (mój promotor) dali i zgodę na wyjazd i tak się wszystko zaczęło.

Zapakować się w jeden plecak nie było łatwo bo prosto stąd lecę w grudniu do Polski na Święta więc oprócz ciuchów na równik, musiałem też zapakować ubrania na zimę. Za to ze szczepieniami poszło łatwo bo po poprzednich wyjazdach brakowało mi tylko jednego prostego szczepienia. Tu dygresja dla Agnieszki W.: na malarię biorę Doxycycline. Mój sąsiad bierze Larium i ma omamy, czyli bardzo wyraziste sny. Dla niewtajemniczonych dodam, że Larium się bierze tylko raz na tydzień a Doxycycline codziennie ale Larium ma poważniejsze skutki uboczne: poza omamami, zwiększa też podatność na depresję, napady strachu, itp. Amerykańscy żołnierze w Iraku ponoć biorą Larium i to się na niektórych niedobrze odbija. Doxycycline, z kolei, u niektórych osób drastycznie zwiększa wrażliwość skóry na słońce, co w Afryce byłoby pewnym problemem. Ja, na szczęśćie, takich problemów nie mam.


This page is powered by Blogger. Isn't yours?